

Znów jak Kolumb wiedziałam niewiele, cudownie nieświadoma dopłynęłam do brzegu, wysiadłam i zaczęłam odkrywać. Najpierw Antigua i zachodnie wybrzeże, z wody, z lądu, z górki, z pagórka. Wyprawa na niepozorną Sugar Hill. Przez krzaczory i haszczory, habazie i kaktusy.




Pobudka o wschodzie słońca, właściwie przed. Kawa lub sok z cytryny i miód. Kindle, internety. Skok do wody. Przeprawa na brzeg. Bieg, pajacyki, przysiady, pompki lub bardziej stacjonarnie – joga. Zgrzani, spoceni, z powrotem do wody. Śniadanko. Można ruszać dalej.

Dni leniwe, dni błogie, dni jakie właściwie? Jak opisać dni tutejsze? One z perspektywy polskiej, europejskiej, zawsze będą leniwe…

Jest pięknie ale bywa i smutno. Zarówno na Antigui, jak i Barbudzie, które żyją z piasku, morza i słońca, w tym roku nie ma zbyt wielu turystów. Tzn. że od marca 2020 ludzie nie mają pracy. Chociaż z podróżniczym budżetem, oddaję pranie do lokalnych pralni, kupuję roti, kurczaki i wody kokosowe, od kogo się da. Pozamykane małe lokalne biznesy, barbecue z kreolskim jedzonkiem, turystyczne lodówki z ginger beer, lemon grass, golden apple. Banany, ziemniaki, marchewki, cebula. Kolorowe karaibskie maseczki. Kreolskie jedzonko za 15EC kurczak lub świnia, wśród dodatków ziemniaki, ryż, makaron, wszystko na raz. Do tego ostre w smaku ginger beer, które wcale nie ma w sobie piwa.

Na plażach… osły, które słychać nawet na kotwicowisku. Bary, jak wspomniałam pozamykane, ale czasami trafi się jakieś fajne miejsce na plaży, gdzie można zjeść homara z grilla. Wystarczy przyjść z własnymi talerzami i dodatkami.



